Znów coś się kończy…

To nie była łatwa decyzja, ale trzeba było ją podjąć. Przynajmniej tak sobie to tłumaczę 😉 Po niemal roku jeżdżenia BMW zdecydowałem, że czas na zmianę.

To nie tak, ze BMW było złe, co to to nie. Choć nigdy nie byłem fanem marki, a zwłaszcza modelu E36, to muszę przyznać, że udało mu się mnie przekonać do siebie. 2.5 litra pojemności, 6 cylindrów i 170 koni mechanicznych w pustej budzie naprawdę dawało sobie radę i pozwalało dość dobrze potestować własne umiejętności. Do wygrywania w jakichkolwiek zawodach jednak się nie nadawało. Ok, wiadomo, liczy się technika a nie sprzęt itd co nie? No niestety, sprzęt też się liczy.
W imprezach typu KJS lądowałem w najwyższej klasie, razem z czteronapędowymi, dołdowanymi imprezami, lancerami itp. Szanse na rywalizację? Żadne.
W śląskiej lidze rajdowej teoretycznie było lepiej, bo klasa była od 1,7 do 2,5 litra, tylko ośka i bez turbo. Niby spoko, ale ważące 1200kg BMW miało podobną moc jak znacznie lżejsze astry, clio czy inne kompaktowe wynalazki, do tego większe rozmiary i jednak trudniejsze prowadzenie, wynikające z tylnego napędu. Jasne, jazda w poślizgu to mega frajda, ale jak się walczy o ułamki sekund, to niekoniecznie jest to pożądane…
Do tego BMW było zupełnie nieprzygotowane do startów. Opony dobrane zupełnie przypadkowo, do tego kiepskie pasy szelkowe Jacky i brak jakichkolwiek rajdowych udogodnień, ze śliskimi, skórzanymi fotelami na czele.
Dlatego zapadła decyzja – BMW idzie pod młotek, a zamiast niego ma się pojawić gotowa rajdówka. No i tak się stało…


(foto pożyczone z profilu nabywcy auta)

BMW pojechało w świat, choć w sumie niezbyt daleko. Będzie służyć dalej jako rajdówka, co mnie osobiście bardzo cieszy, tym bardziej, że pewnie będę ją widywał.
Ja tymczasem szukałem innego auta. Wymogi były proste – pojemność 1,6 do 2,0, możliwie niewielka waga, klatka bezpieczeństwa, kubły oraz pasy i mile widziana hydrołapa itp. 3 dni po sprzedaży do garażu trafiło nowe auto. Ale o tym już następnym razem.

Autor: Szczepan Wojdyła

Szczepan Wojdyła - z zamiłowania i powołania kierowca, z wykształcenia politolog, zawodowo zajmuje się reklamą. W chwilach wolnych od pracy pisze bloga i pracę doktorską. Kocha samochody - im starsze tym lepsze, podziwia włoska motoryzację i uwielbia prowadzić wszystko, co ma kierownicę i 4 koła.

Jedna myśl w temacie “Znów coś się kończy…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *